Hej,
otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55, z ciężkim sercem powoli wstaję, muszę zmierzyć poziom cukru we krwi. Zaspana zapalam światło, po omacku szykuje glukometr: wyciągam pasek, wkładam do glukometru, nacieram palca, nastawiam nakłuwacz i kłuję się w palca, krew nanoszę na pasek i czekam 5 sekund. Na wyświetlaczu odczutuję wynik... 73, trochę niski, obawiam się, że jeszcze spadnie, jem kanapkę - małą, z sałatą i wędliną i ogórkiem kiszonym. Jestem na zwolnieniu, więc mogę sobie jeszcze pozwolić na sen, ale nie za długi, bo za dwie godziny znów muszę zmierzyć poziom cukru, przed właściwym śniadaniem - mierzę jest 113, biorę pena, nastawiam 2 jednostki insuliny i podaję ją sobie w brzuch.
Jem śniadanie - nic wyszukanego i jak najmniej tuczącego - dwie kanapki z wedliną i twarożek z rzodkiewką i minimalną ilością jogurtu naturalnego, żeby mi nie podniosło zbytnio cukru.
Później poranna kosmetyka - mycie włosów, nakładanie kremu na twarz, odżywki na paznokcie i włosy - tak, tak przed ślubem dużo tych zabiegów upiększających :-P. Postanawiam wstawić pranie - nie pracuje, ale nazbierało się tego trochę;-)
W końcu mam czas dla mojej pasji - kończę czytać polski kryminał milicyjny - nadrabiam zaległości czytelnicze i zapisuję kolejną książkę na swoim koncie - uczestnictwo w wydarzeniu "Przeczytam 52 ksiażki w 2016" do czegoś zobowiązuje.
Orientuję się, że od śniadania minęło dwie godziny - znów muszę się kluć. Na wyświetlaczu 89 - dość nisko - jem II śniadanie - pół serka wiejskiego z dwoma łyżkami otręb owsianych. Do obiadu mam spokój - wybieram się zatem na spacer - do wykorzystania mam mniej więcej 2-3 godziny. Zabieram ze sobą glukometr, pena z insuliną, coś do jedzenia i jakiegoś słodkiego batonika - przed każdym wyjściem z domu szykuję taki zestaw - nigdy nie wiadomo co się może przydać.
Wracam do domu i idę umyć ręcę w ciepłej wodzie, muszę rozgrzać palce, bo nie zawsze chce mi z nich lecieć krew. I znów wyjmuję swój sprzęt i mierze poziom cukru - mam 128 - podaję sobie 4 jednostki insuliny, czekam 15 minut i zjadam dietetyczny obiad - zupę pomidorową z odliczoną ilością makaronu - 5 łyżek i z jak namniejszą porcją marchewki - po niej cukier może mi drastycznie skoczyć. Na drugie jem 2 małe ziemniaki i mały kawałek piersi na parze w sosie koperkowo-jogurtowym i ogórka kiszonego. Pozwalałam sobie jeszcze na pół jabłka.
Do kolejnego pomiaru mam dwie godziny - zapełniam sobie jakoś czas - czytam, czatuję z Przyjaciółmi, czytam posty o cukrzycy. Po raz enty tego dnia mierzę cukier - 140 i podaję przed kolacją kolejne 2 jednostki insuliny. Jem kolację - 3 kanapki z wędliną i sałatką z połówki pomidora i szczypiorkiem z małą łyżką jogurtu. Z Narzeczonym ogłądamy filmy na kompie lub przeglądamy strony z mieszkaniami - planujemy coś wynająć. Po dwóch godzinach przypominam sobie, że znów muszę zmierzyć cukier - Narzeczony pomaga mi nanieść krew z opuszka na pasek - 115 - nie jest źle, bywało gorzej ;-) Kończymy oglądanie filmów, rozmawiamy trochę Naszej Wspólnej przyszłości i się rozstajemy. Przed snem wyciągam po raz kolejny glukometr - wyświetlacz pokazuje 80 - chwilę się namyślam i zjadam małą kostkę czekolady - podam na noc aż 10 jednostek insuliny długodziałającej i nie mogę doprowadzić do znaczego spadku cukru, bo to jest dla mojego organizmu niebezbieczne.
Po całym dniu moje opuszki palców są obolałe - masuję je i kremuję ręce - cukrzyca strasznie wysusza mi skórę i bardzo mi się ona łuszczy na dłoniach. Idę spać, ale o 3 muszę wstać na ostatni pomiar cukru. Nie zawsze wstaję sama, często budzi mnie Mama. Częste pomiary są konieczne, ponieważ na ich podstawie mój lekarz z poradni diabetologicznej ustawi mi odpowiednie dawki insuliny. Dziś mam 90 - jestem dość zadowolona, bo cukru były w miarę na jednakowym poziomie. Zasypiam.
Budzę się, otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55...
Pozdrawiam
otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55, z ciężkim sercem powoli wstaję, muszę zmierzyć poziom cukru we krwi. Zaspana zapalam światło, po omacku szykuje glukometr: wyciągam pasek, wkładam do glukometru, nacieram palca, nastawiam nakłuwacz i kłuję się w palca, krew nanoszę na pasek i czekam 5 sekund. Na wyświetlaczu odczutuję wynik... 73, trochę niski, obawiam się, że jeszcze spadnie, jem kanapkę - małą, z sałatą i wędliną i ogórkiem kiszonym. Jestem na zwolnieniu, więc mogę sobie jeszcze pozwolić na sen, ale nie za długi, bo za dwie godziny znów muszę zmierzyć poziom cukru, przed właściwym śniadaniem - mierzę jest 113, biorę pena, nastawiam 2 jednostki insuliny i podaję ją sobie w brzuch.
Jem śniadanie - nic wyszukanego i jak najmniej tuczącego - dwie kanapki z wedliną i twarożek z rzodkiewką i minimalną ilością jogurtu naturalnego, żeby mi nie podniosło zbytnio cukru.
Później poranna kosmetyka - mycie włosów, nakładanie kremu na twarz, odżywki na paznokcie i włosy - tak, tak przed ślubem dużo tych zabiegów upiększających :-P. Postanawiam wstawić pranie - nie pracuje, ale nazbierało się tego trochę;-)
W końcu mam czas dla mojej pasji - kończę czytać polski kryminał milicyjny - nadrabiam zaległości czytelnicze i zapisuję kolejną książkę na swoim koncie - uczestnictwo w wydarzeniu "Przeczytam 52 ksiażki w 2016" do czegoś zobowiązuje.
Orientuję się, że od śniadania minęło dwie godziny - znów muszę się kluć. Na wyświetlaczu 89 - dość nisko - jem II śniadanie - pół serka wiejskiego z dwoma łyżkami otręb owsianych. Do obiadu mam spokój - wybieram się zatem na spacer - do wykorzystania mam mniej więcej 2-3 godziny. Zabieram ze sobą glukometr, pena z insuliną, coś do jedzenia i jakiegoś słodkiego batonika - przed każdym wyjściem z domu szykuję taki zestaw - nigdy nie wiadomo co się może przydać.
Wracam do domu i idę umyć ręcę w ciepłej wodzie, muszę rozgrzać palce, bo nie zawsze chce mi z nich lecieć krew. I znów wyjmuję swój sprzęt i mierze poziom cukru - mam 128 - podaję sobie 4 jednostki insuliny, czekam 15 minut i zjadam dietetyczny obiad - zupę pomidorową z odliczoną ilością makaronu - 5 łyżek i z jak namniejszą porcją marchewki - po niej cukier może mi drastycznie skoczyć. Na drugie jem 2 małe ziemniaki i mały kawałek piersi na parze w sosie koperkowo-jogurtowym i ogórka kiszonego. Pozwalałam sobie jeszcze na pół jabłka.
Do kolejnego pomiaru mam dwie godziny - zapełniam sobie jakoś czas - czytam, czatuję z Przyjaciółmi, czytam posty o cukrzycy. Po raz enty tego dnia mierzę cukier - 140 i podaję przed kolacją kolejne 2 jednostki insuliny. Jem kolację - 3 kanapki z wędliną i sałatką z połówki pomidora i szczypiorkiem z małą łyżką jogurtu. Z Narzeczonym ogłądamy filmy na kompie lub przeglądamy strony z mieszkaniami - planujemy coś wynająć. Po dwóch godzinach przypominam sobie, że znów muszę zmierzyć cukier - Narzeczony pomaga mi nanieść krew z opuszka na pasek - 115 - nie jest źle, bywało gorzej ;-) Kończymy oglądanie filmów, rozmawiamy trochę Naszej Wspólnej przyszłości i się rozstajemy. Przed snem wyciągam po raz kolejny glukometr - wyświetlacz pokazuje 80 - chwilę się namyślam i zjadam małą kostkę czekolady - podam na noc aż 10 jednostek insuliny długodziałającej i nie mogę doprowadzić do znaczego spadku cukru, bo to jest dla mojego organizmu niebezbieczne.
Po całym dniu moje opuszki palców są obolałe - masuję je i kremuję ręce - cukrzyca strasznie wysusza mi skórę i bardzo mi się ona łuszczy na dłoniach. Idę spać, ale o 3 muszę wstać na ostatni pomiar cukru. Nie zawsze wstaję sama, często budzi mnie Mama. Częste pomiary są konieczne, ponieważ na ich podstawie mój lekarz z poradni diabetologicznej ustawi mi odpowiednie dawki insuliny. Dziś mam 90 - jestem dość zadowolona, bo cukru były w miarę na jednakowym poziomie. Zasypiam.
Budzę się, otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55...
Pozdrawiam