czwartek, 18 lutego 2016

Dzień z życia Cukierka

Hej,
otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55, z ciężkim sercem powoli wstaję, muszę zmierzyć poziom cukru we krwi. Zaspana zapalam światło, po omacku szykuje glukometr: wyciągam pasek, wkładam do glukometru, nacieram palca, nastawiam nakłuwacz i kłuję się w palca, krew nanoszę na pasek i czekam 5 sekund. Na wyświetlaczu odczutuję wynik... 73, trochę niski, obawiam się, że jeszcze spadnie, jem kanapkę - małą, z sałatą i wędliną i ogórkiem kiszonym. Jestem na zwolnieniu, więc mogę sobie jeszcze pozwolić na sen, ale nie za długi, bo za dwie godziny znów muszę zmierzyć poziom cukru, przed właściwym śniadaniem - mierzę jest 113, biorę pena, nastawiam 2 jednostki insuliny i podaję ją sobie w brzuch.
Jem śniadanie - nic wyszukanego i jak najmniej tuczącego - dwie kanapki z wedliną i twarożek z rzodkiewką i minimalną ilością jogurtu naturalnego, żeby mi nie podniosło zbytnio cukru.
Później poranna kosmetyka - mycie włosów, nakładanie kremu na twarz, odżywki na paznokcie i włosy - tak, tak przed ślubem dużo tych zabiegów upiększających :-P. Postanawiam wstawić pranie - nie pracuje, ale nazbierało się tego trochę;-) 
W końcu mam czas dla mojej pasji - kończę czytać polski kryminał milicyjny - nadrabiam zaległości czytelnicze i zapisuję kolejną książkę na swoim koncie - uczestnictwo w wydarzeniu "Przeczytam 52 ksiażki w 2016" do czegoś zobowiązuje.
Orientuję się, że od śniadania minęło dwie godziny - znów muszę się kluć. Na wyświetlaczu 89 - dość nisko - jem II śniadanie - pół serka wiejskiego z dwoma łyżkami otręb owsianych. Do obiadu mam spokój - wybieram się zatem na spacer - do wykorzystania mam mniej więcej 2-3 godziny. Zabieram ze sobą glukometr, pena z insuliną, coś do jedzenia i jakiegoś słodkiego batonika - przed każdym wyjściem z domu szykuję taki zestaw - nigdy nie wiadomo co się może przydać.
Wracam do domu i idę umyć ręcę w ciepłej wodzie, muszę rozgrzać palce, bo nie zawsze chce mi z nich lecieć krew. I znów wyjmuję swój sprzęt i mierze poziom cukru - mam 128 - podaję sobie 4 jednostki insuliny, czekam 15 minut i zjadam dietetyczny obiad - zupę pomidorową z odliczoną ilością makaronu - 5 łyżek i z jak namniejszą porcją marchewki - po niej cukier może mi drastycznie skoczyć. Na drugie jem 2 małe ziemniaki i mały kawałek piersi na parze w sosie koperkowo-jogurtowym i ogórka kiszonego. Pozwalałam sobie jeszcze na pół jabłka.
Do kolejnego pomiaru mam dwie godziny - zapełniam sobie jakoś czas - czytam, czatuję z Przyjaciółmi, czytam posty o cukrzycy. Po raz enty tego dnia mierzę cukier - 140 i podaję przed kolacją kolejne 2 jednostki insuliny. Jem kolację - 3 kanapki z wędliną i sałatką z połówki pomidora i szczypiorkiem z małą łyżką jogurtu. Z Narzeczonym ogłądamy filmy na kompie lub przeglądamy strony z mieszkaniami - planujemy coś wynająć. Po dwóch godzinach przypominam sobie, że znów muszę zmierzyć cukier - Narzeczony pomaga mi nanieść krew z opuszka na pasek - 115 - nie jest źle, bywało gorzej ;-) Kończymy oglądanie filmów, rozmawiamy trochę Naszej Wspólnej przyszłości i się rozstajemy. Przed snem wyciągam po raz kolejny glukometr - wyświetlacz pokazuje 80 - chwilę się namyślam i zjadam małą kostkę czekolady - podam na noc aż 10 jednostek insuliny długodziałającej i nie mogę doprowadzić do znaczego spadku cukru, bo to jest dla mojego organizmu niebezbieczne.
Po całym dniu moje opuszki palców są obolałe - masuję je i kremuję ręce - cukrzyca strasznie wysusza mi skórę i bardzo mi się ona łuszczy na dłoniach. Idę spać, ale o 3 muszę wstać na ostatni pomiar cukru. Nie zawsze wstaję sama, często budzi mnie Mama. Częste pomiary są konieczne, ponieważ na ich podstawie mój lekarz z poradni diabetologicznej ustawi mi odpowiednie dawki insuliny. Dziś mam 90 - jestem dość zadowolona, bo cukru były w miarę na jednakowym poziomie. Zasypiam.
Budzę się, otwieram oczy, w pokoju jeszcze ciemno, spoglądam na telefon, jest 5:55...

Pozdrawiam






wtorek, 16 lutego 2016

Zaręczyny, szmaragdy, słodycze...

Hej:) 
Mam na imię Marta, mam 27 lat (jeszcze) - choć w głebi duszy - i każdemu to powtarzam - czuję, że 18 :-P Jestem szczęśliwą Narzeczoną od 14 czerwca 2015 roku, a już 21 maja 2016 zostanę upragnioną Małżonką. Upragnioną, bo na ten najważniejszy dzień w życiu kobiety musiałam czekać ładnych parę lat, zanim Mój Narzeczony wresczie do tej decycji dorósł :-P.
Radość i zdziwienie, zakoczenie z zaskoczenia, jak to kiedyś powiedział Mój Narzeczony... Były kwiaty, szampan, truskawki, rzeka, słońce, klękanie i ten jedyny, wymarzony pierścionek ze szmaragdowym oczkiem (w sumie jest ich 5)...po prostu bajka. 
Szybka decyzja o ślubie, wybór sali i szczęście nie do opisania :-) Wreszcie czułam, że moje życie podąża we właściwym kierunku. A kiedy znalazłam w grudniu sukienkę moich marzeń, czułam, że nic nie jest w stanie zburzyć mojego świata zbudowanego na fundamencie z radości, miłości, szczęścia.
Żyłam w tym amoku około 7 miesięcy. Mieliśmy już wybrane zaproszenia, czekaliśmy na realizację zamówienia. Z każdym dniem jednak robiło się mnie co raz mniej - cieszyłam się z tego faktu, jeszcze bardziej Narzeczony. Nigdy nie byłam gruba, ale miałam kilka zbędnych kilogramów tam i ówdzie - zawsze miałam na czym siedzieć - więc teraz było mi to na rękę - myślałam - "Boże, ale będę laska w tej boskiej sukience, Mój Przyszły Mąż padnie jak mnie zobaczy". 
Z czasem jednak ubrania zaczęły na mnie wisieć, jak na wieszaku - nie było to już estetyczne. Znacznie więcej piłam - około 3-4 litrów dziennie - i przez to częściej odwiedzałam toaletę. Przychodziłam z pracy i siadałam na kanapie i momentalnie zasypiałam. Zaczęłam mieć problemy z cerą, ze skórą wokół ust - robiły mi się brzydkie zajady, które się nie goiły. Częściej odwiedzałam ginekologa.  Za namową Mamy zrobiłam badania na cukier... i wtedy mój poukładany świat runął... 344 na czczo, gdzie norma jest do 90... Mama płacze, Narzeczony patrzy na mnie z troską, Kuzynka pielęgniarka straszy szpitalem i śpiączką cukrzycową... A ja nie wiem na czym skupić myśli... Ślub, praca, dzieci... Praca... a dopiero dostałam umowę na czas nieokreślony, nie mogę być teraz chora, to jakaś pomyłka...
Nie była... Następnego dnia trafiłam do szpitala z podejrzeniem cukrzycy. Już po pierwszym badaniu i wywiadzie lekarskim, zakwalifikowano mnie jako chorą na cukrzycę typ 1. 
Nie wiedziałam, jak mam z tą świadomością i w ogóle z tą chorobą żyć, bo nikt z o toczenia na nią nie choruje... Myślałam, że życie się właśnie dla mnie skończyło, że cukrzyca to wyrok i rezygnacja z jednej z moich słabości - słodyczy - że koniec z wypadami z Przyjaciółmi, koniec z romantycznymi kolacjami przy chińszczyźnie... bo oprócz słodyczy trzeba ograniczać węglowodany, białka, tłuszcze... Ogólnie dieta do końca życia... Widziałam siebie pokutą, wyśmianą, odrzuconąprze otoczenie przez ograniczenia (8 razy dziennie badam poziom cukru glukometrem i 4 razy dziennie podaje sobie insulinę za pomocą pena)... Widziałam ból i rozpacz w oczach Mamy i czułam się jeszcze gorzej... Ale leżąć na oddziale wewenętrznym, słysząc i widząc ludzkie tragedie, zrozumiałam, że to cukrzyca to kolejna przeszkoda na mojej drodze, być może nie całkiem do ominięcia, bo to pasażer na gapę prawdopodobnie do końca życia, ale przyjamniej do opanowania... I postanowiłam podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat choroby, przygotowaniami do ślubu, dietą i przepisami, bo z tym jedzeniem nie jest w cale tak źle :-P 
Na dziś już kończę - chociaż mogłabym pisać i pisać...
Do przeczytania 

Pozdrawiam